środa, 6 lutego 2019

Już po...

Już po...
Jestem teraz w domu.
W moim przypadku zabieg trwał 4 godziny.
Najgorsze przed zabiegiem było to jak lekarz powiedział, że teraz jeszcze mogę się poruszyć, ale jak mi powie to przez najbliższą godzinę nie będę mogła ani drgnąć. Wtedy ta godzina wydawała mi się wiecznością. Wytrzymałam cztery.
Przygotowanie w szpitalu trwało dwa dni. badania. TK, Echokardiografia przezprzełykowa - połykania kamery. To badanie podczas którego musiałam połykać rurę do której wprowadzano kamerę by zbadać serce było koszmarem. Ale przeżyłam, starałam się relaksować, pomagał oddech. Nie było mi wolno połknąć śliny, bo kamera się zaleje. Uch jak sobie przypomnę to uczucie dławienia, jedynie powolny oddech pomagał.
Jak już mnie zawieźli, oczywiście na głodniaka (bez jedzenia i picia) nie myślałam o jedzeniu, pragnęłam jedynie by się zaczęło. Trochę krępujące było dostarczenie mnie na wózku przez dwa oddziały odzianej w specjalny zielony fartuch, okrytej jedynie jednorazowym prześcieradłem. Ale to też można sobie wytłumaczyć, że tak robią, ubrania zostają w sali.
Potem musiałam zdjąć wszystko poza skarpetkami he he - miałam coś swojego. Położyli mnie na łóżku i zaczęło się przyklejanie elektrod, było ich chyba z 50. Od stóp do barków. Kiedy wszystko podłączyli lekarz wprowadzał elektrody do serca, najpierw trzy, potem czwartą. Dostawałam zastrzyki, kroplówki, podłączyli pompę z lekiem. Lekarz do mnie gadał, obserwował monitory. Zaczęło się... Skurcze wywoływane przez prąd były zbyt krótkotrwałe, gasły, bardzo bolało i to nie w jednym, a w wielu miejscach jednocześnie. Dlatego włączyli dwa leki wywołujące tachykardię. Boże ten ból. Zawołam: O Jezu jak boli. Lekarz w odpowiedzi rzekł: Może Pani kląć jak to Pani pomoże. A ponieważ z natury nie przeklinam z moich ust co jakiś czas wydobywało się: O Jezu...
Potem zrobiło się nieciekawie. Usłyszałam jak lekarz mówi do pielęgniarki: Proszę zadzwonić po lekarza. Po paru minutach lekarz tym razem podniesionym głosem wołał: Dzwoniła Pani po tego lekarza? A po kolejnych paru minutach: No gdzie jest ten lekarz? Na pewno Pani dzwoniła? Ciśnienie spada, proszę zadzwonić jeszcze raz.
Wiedziałam, że nie jest dobrze.
Widziałam swoich rodziców. Tata obejmował ramieniem Mamę, a Mama bardzo się martwiła, rękę do ust przykładała, była ubrana w jasny płaszcz... Tata chciał pójść ze mną do domu. Powiedziałam, że tu gdzie jestem jest dobrze, miałam uczucie, że jestem z Moim Bratem Darkiem. Zobaczyłam dom, to była ruina, gruz w pokoju... Nie mam pojęcia o co chodziło i dlaczego takie wizje. Pewnie odleciałam na chwilę.

Potem lekarz zwrócił się do mnie: Za chwilę przyjdzie anestezjolog, uśpimy Panią. Musimy przywrócić tryb zatokowy, ma Pani migotanie przedsionków, spada ciśnienie. Potem Panią wybudzimy i zaczniemy od nowa. A teraz proszę nabrać powietrza w płuca i przeć.
Boli - powiedziałam. Jeszcze raz nabrać powietrza i przeć i tak cały czas, ile Pani zdoła.

Wszedł drugi lekarz na salę operacyjną.
O jest lekarz - powiedział mój doktor prowadzący zabieg
Zaczął mu mówić co się dzieje, a po chwili powiedział: puściło. Mamy tryb zatokowy, możemy kontynuować.
Bo czekaliśmy aż lekarz przyjdzie - powiedziałam z uśmiechem
Tak... - zgodził się ze mną lekarz
Potem sobie lekarze rozmawiali. I ten drugi założył mi jeszcze jedną elektrodę przez tętnicę.



A potem znów ból i ból. I znów połykanie kamery. Fatalne uczucie jak pielęgniarka musiała raz głębiej ją opuszczać, to znowu dawać wyżej. Pojawiał się odruch wymiotny, a mi nie wolno było drgnąć, bo lekarz operował na sercu 4 elektrodami.
Później już Mapowanie serca.
Wiedziałam, że jest dobrze, bo mapowanie to kolejny etap zabiegu.
Jak już serce było zmapowane można było rozpocząć to o co nam chodziło - ablację serca.
Dokleili mi znów sporą liczbę elektrod na całe ciało, nawet na plecy. Byłam cały czas monitorowana.

Trwało to bardzo długo. Próbowałam się modlić, ale modlitwy uciekały - przerywał je ból nie do wytrzymania. Dostawałam zastrzyki z lekami przeciwbólowymi co pewien czas.
Udało się. Na dzień dzisiejszy to wszystko. - usłyszałam
Powiedziałam, że jeszcze po prawej stronie u góry czuję, ale lekarz miał za krótką i za miękką elektrodę, nie potrafił się tam dostać.
Musiałam leżeć. Potem lekarz pokazał mi serce na dwóch monitorach. Na pierwszym po lewej było całe serce z kolorowych kulek.
- O! To Pan sobie w kulki gra - to była moja reakcja, uśmiechałam się szczęśliwa, że już po... ze się udało
Na drugim monitorze też moje serce tyle, że z szarymi obszarami - to były miejsca wypalone prądem
Cieszę się, że mogłam to zobaczyć.
I nie chciałabym musieć przeżywać tego jeszcze raz...
Oby nie było trzeba.
Nikomu nie życzę takiego bólu. Starałam się nie denerwować, relaksowałam się, uspokajałam, a mimo to odczuwałam momentami ból nie do wytrzymania.

Potem wyjmowanie tych elektrod - bolesne. Zakładanie opatrunków uciskowych. Przewieźli mnie na salę. Przez sześć godzin nie wolno się poruszać i należy leżeć na plecach. Okropne uczucie. Wszystko boli. Ale można spać.
Pojawiał się coraz to silniejszy ból, pewnie leki przestawały działać.
Podczas zabiegu zgłaszałam ból prawej części głowy, uczucie wciskania oka w czaszkę - te objawy dokuczały jeszcze kilka dni. Dziś już lepiej. Ale nadal problemy z chodzeniem.
Nie wolno mi się schylać, ubierać skarpet, rąk unosić w górę, mam leżeć około dwa tygodnie.

Taaa... Mam. Ale wiadomo, że jak jestem w domu to chodzę. Pranie robiłam - pralnia w piwnicy (15 schodów), kąpiel w łazience na piętrze też 15 schodów muszę pokonać by tam dotrzeć. Trochę siadam i wtedy bardziej boli. Mąż wczoraj poszedł do pracy, to ja śmigałam po chałupie, rolady na obiad zrobiłam. Nigdy tak długo obiadu nie gotowałam. Dosłownie na raty robiłam te rolady.
Kiedy mąż wrócił z pracy leżałam jak nieżywa - wyczerpana, obolała. Powiedział, że miałam leżeć i weźmie urlop na żądanie, by mnie przypilnować. Obiecałam, że już szaleć nie będę. Mam wózek inwalidzki, na nim lepiej jest siedzieć, wygodniej i do kuchni mogę podjechać...

W sumie to dobrze, że jest zima. Nie ciągnie mnie by z domu wychodzić, a latem pewnie już dreptałabym po trawie w ogrodzie - boso naturalnie.

To co byle do lata!

Kilka miesięcy będę do siebie dochodziła

Zdrowia i jeszcze raz zdrowia pragnę

Clara

5 komentarzy:

  1. Dzień dobry Claro ,oczywiście życzę Ci zdrowia...I przytulam ciepło, nie szalej, dbaj o siebie żebyś latem mogła boso po trawie pochodzić .

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak się cieszę Claro, że jest już po:-) Ze wszystkich sił życzę Ci zdrówka! Dbaj o siebie, odpoczywaj i leż w tym łóżku choćby się waliło i paliło;-)
    Ściskam mocno!

    OdpowiedzUsuń
  3. Boże!
    Nie jestem sobie w stanie wyobrazić tego bólu...
    Jesteś dzielna! Wiem, wiem... Wyświechtany komunał ale.... To chyba najprawdziwsza prawda!!!
    Jesteś wielka!
    Niech serce będzie już tylko Twoim kompanem i niech siedzi w środku już nietykalne! 😘😘😘
    Pozdrawiam Cię ciepło!!! 😘😘😘

    OdpowiedzUsuń
  4. Jesteś naprawdę dzielną osobą! Życzę Ci dużo, dużo zdrowia i żeby nigdy Cię nie opuszczało :) Pozdrawiam 💕 wy-stardoll.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  5. a zatem zdrowia i jeszcze raz zdrowia Ci życzę Claro!!

    OdpowiedzUsuń