środa, 5 stycznia 2022

Nowe nadzieje

 Z Nowym Rokiem wiążę Nowe Nadzieje

Co z tego wyniknie będę mogła powiedzieć za rok mniej więcej o tej samej porze.

Miniony 2021 rok był... kiepski dla mnie. Chyba pod każdym względem.

Utrata pracy, posypało się małżeństwo - tak szybko. I ten alkoholizm męża połączony z przemocą.

No masakra - jakbym to kiedyś określiła.

Dzisiaj szukam pozytywów. Po 11 dniach abstynencji męża zgodziłam się abyśmy do siebie wrócili.

No bo wcześniej rozstaliśmy się, chociaż nadal mieszkaliśmy pod jednym dachem. Oboje podjęliśmy terapię, oboje chodzimy "na grupę". On ma swoją, ja swoją. Moja trwa raptem 12 spotkań - raz w tygodniu dwie godzinki, a jego dwa razy w tygodniu po dwie i pół godziny przez pół roku.

Na terapii dowiedziałam się, że mąż stosuje wobec mnie przemoc. Jego obrażanie, wyzywanie, używanie przykrych epitetów - to przemoc. Ja tego tak nie nazywałam, ale uświadomiono mi, że to fakt.

Dlaczego to małżeństwo się rozpadło? Chociaż trwamy przy sobie nigdy już nie będzie tak samo. Straciłam zaufanie do męża. Nie ufam mu. Ciągle mnie zapewnia o czymś, a ja tego wszystkiego słucham nie tyle przez szybę czy kratę, ale po prostu mu nie wierzę. Już nie potrafię. Patrząc z boku mogę rzec, że gdy jest trzeźwy jest dobrze, ale jak pije to... tragedia.

I te życzenia noworoczne. Cały czas się zastanawiam, czy tu o tym napisać. To tak bardzo boli. Tak bardzo dotknęło zakamarków mej duszy, że rozsypałam się na drobne kawałeczki. Pociechą są moi przyjaciele, na których mogę polegać i terapia. Już żałuję, że w tym miesiącu koniec. Może zdecyduję się na indywidualną terapię jak grupowa się skończy, zobaczę. Myślałam też o tym, by pisać tu na blogu o tym co mówię na grupie. Tak wiele bolesnych tematów jest w moim życiu, tak wiele łez wylanych, a ja milczę. Milczę na blogu. Ja taka radosna, a borykam się z tak trudną codziennością życia.

Nie pytam dlaczego, chociaż chciałabym zapytać czasami. Przyjmuję na klatę, tłumię w sobie żal, skrywam ból. A miało być tak pięknie, co? Nieee, pięknie to zawsze jest na początku związku. Może zbyt długo nosiłam różowe okulary, być może sama się oszukiwałam - zbyt długo. A może to miłość, której inaczej nie potrafię przeżywać i cierpię sobie po cichu. Kiedy spoglądam na siebie z boku - nie widzę tego. Terapia otworzyła mi oczy. Terapia powiedziała jak bardzo źle jest w moim życiu małżeńskim. Dlaczego tego nie widziałam? Dlaczego tak trudno przyznać się przed sobą, że jest na prawdę źle. 

A dzisiaj? Dzisiaj kolejny dzień, który zaczął się jak gdyby nigdy nic, jakby wczoraj było normalnie. Dziś znów moje serce przepełnione nadzieją czeka na lepsze chwile, na dobry czas, na czas trzeźwości. Jak na razie to jest już pięciodniówka. Oczywiście on uważa, że w niedzielę był przecież trzeźwy. Jakoś w to nie wierzę. Po czterodniówce w sobotę tak go męczyło, tak bardzo źle się czuł, że myślałam, że już mu wystarczy, ale nie - chlał dalej. Poległ, no poległ. W Wigilię przecież, też było tragicznie. On tego nie widzi. W rozmowie z nim dowiedziałam się, że tylko Sylwester był zepsuty, bo się schlał i nie doczekał północy. Złapał doła jak to zawsze bywa w okresie świąt. On tęskni. Tęskni za przyjaciółmi z dawnych lat, za tymi z Warszawy, za rodzicami, za rodzinnymi Świętami. No, ale to przecież jest normalne, każdy tęskni, każdy kto wyjechał ileś set kilometrów od rodzinnego miasta. Ale to była jego decyzja. Tak samo decyzją było to, że mamy naszą sunię. Z nią nie wyjeżdżamy. Nie ma kogoś takiego, kto mógłby do niej przyjść, nakarmić, wyprowadzić na spacer. Nie ma. Wiedział o tym. Ja chciałam kota, on psa, bo zawsze marzył o psie. Taaa i obiecywał, że będzie z nią wychodził na spacery. A teraz mu się nie chce. Od początku mu się nie chciało. A sunia chce się bawić, to owczarek - ona musi się wybiegać.

Jaka śliczna urosła



Oby było lepiej...
Z nadzieją patrzę w przyszłość
Clara :)